Now Reading
Golf na srebrnym ekranie. Top10 najlepszych filmów z golfem w tle

Golf na srebrnym ekranie. Top10 najlepszych filmów z golfem w tle

Od lat się głowię nad tym, dlaczego jeszcze nikt nie zrobił na prawdę dobrego filmu o golfie. Prób było wbrew pozorom całkiem sporo, kilka pozycji się nawet broni, ale nierzadko jest to po prostu słabizna, żenada i kpina z gry w golfa. Może się nie znam, albo jako zakochany od dwóch dekad po uszy w tej dyscyplinie mam zbyt wysokie oczekiwania. Przed wami top9 (kolejność przypadkowa) golfowych pozycji obowiązkowych, czyli co przynajmniej raz w życiu musi zobaczyć każdy szanujący się golfiarz… Uwaga na sarkastyczno-ironiczno-techniczne spoilery.

1 . Happy Gilmore (1996)

 Bardziej niż pokręcona komedia z 1996 r. w reżyserii Denissa Dugana, z niemniej pokręconym Adamem Sandlerem w roli głównej. Historia nie najwyższych lotów, za to z wyjątkowo długimi i wysokimi uderzeniami. Rozchwiany emocjonalnie, niedojrzały i porywczy niespełniony hokeista postanawia ratować ukochaną babcię z opresji, wygrywając kasę w zawodowych turniejach golfowych. Z filmu dowiecie się między innymi, że bioderka w swingu są najważniejsze, że piłka spoczywająca na paszczy aligatora nie musi oznaczać piłki nie do zagrania a przewrócona trybuna wcale nie gwarantuje uwolnienia, oraz że Bob Barker, chociaż wygląda jak opalona mumia w sanatorium w Ciechocinku, nadal potrafi dobrze przyłożyć. Czy z takiej mieszanki nonsensu może wyjść coś dobrego?  Producenci są z pewnością do dzisiaj zdania, że jak najbardziej… bo film zarobił 41 mln $ na całym świecie. Mało? Fenomen komedii jest tak duży, że nawet Padraig Harrington próbował udowodnić matematycznie, że choć teoria swingu Gilmora może poprawić prędkość, to jednak w „subtelny” sposób obniża procentową szansę czystego trafienia. Zresztą wśród zawodowców mierzących się z tym szalonym stylem znalazł się także Rickie Fowler, Phil Mickelson i wielu innych. Ja też próbowałem… z marnym skutkiem, ale może taki putter rodem z hokeja by mi pomógł?

2. Tin Cup (1996)

Klasyk gatunku również z 1996 r. (rocznik wyjątkowo urodzajny w golfowych filmach) w reżyserii Rona Sheltona z Kevinem Costnerem, Donem Johnsonem i Rene Russo w rolach głównych. Podstarzały zawodowy golfista Roy (Costner) po latach życia na uboczu i marnowania talentu (praca na zapyziałym driving range… co za wstyd) wraca z egzystencjalnego zakrętu i próbuje wrócić do gry. Golf nie jest jednak, podobnie jak życie, taki prosty, więc będzie to comeback niełatwy a droga do celu bardziej wyboista niż trakt w okolicach Karpacza. Golfiści znajdą tu sporo cennych uwag technicznych, czyli jak zagrać ponad 300-metrowego drive’a po asfaltowej ścieżce i przy okazji wyciągnąć w ten sposób plik banknotów z portfeli kolegów za wygrany zakład, jak fundamentalną rolę w swingu odgrywa rozwiązanie sznurówek oraz czy drobne w kieszeni lewej lepiej wpływają na kontakt z piłką niż drobne w kieszeni prawej. Nie jest to może „Tańczący z Wilkami”, ale Costner wstydu nie narobił… no chyba że na ostatnim dołku turnieju, bo wbrew piastowanemu przesłaniu nikt nie zapamiętał dobrego uderzenia tylko to, że wcześniej utopił 134 piłki w przeszkodzie wodnej i było już „po pucharku” jak również grubym czeku. Zupełnie odwrotnie niż u ekipy, która stworzyła tę pozycję, bo film zarobił na świecie ponad 75 mln $.

3. The Greatest Game ever Played (2005)

Produkcja z 2005 r. w reżyserii Billa Paxtona, który być może wielkich kreacji jako aktor nie stworzył, ale ten film poprowadził po mistrzowsku. Miał ułatwione zadanie ponieważ „The Greatest Game ever Played”, czyli „Najwspanialsza gra w dziejach” wydarzyła się naprawdę w 1913 r. Właśnie wtedy 20-letni Francis Quimet (w tej roli znany z walki ramię w ramię z Optimusem Primem z „Transformersów” – Shia LaBeouf ), potomek francusko-kanadyjsko-irlandzkich imigrantów, pozwolił sobie wziąć udział w turnieju U.S Open. Już sam fakt uczestnictwa był nietypowy, ponieważ Francis był tylko caddie’em, a w tych czasach udział takowego elementu w turniejach był bardziej nie do pomyślenia niż kobieta w Auguście (do niedawna) albo kobieta z brodą na Eurowizji (też do niedawna). Quimet nie dość, że złamał tę zasadę, to jeszcze wygrał rywalizację z najlepszymi na całym globie Harry’m Vardonem (granym przez Stephena Dillane) i wielkim, dosłownie i w przenośni, Tedem Rayem (granego przez Stephena Marcusa), stając się pierwszym w historii debiutantem wygrywającym turniej wielkoszlemowy. W filmie znaleźć można garść wiedzy przydatnej, czyli jak sobie wizualizować w stylu Vardona, jak jednym strzałem można przebić grubą książkę w trakcie popijawy w szemranym barze oraz że zamach najlepiej ćwiczy się strugach deszczu. I na koniec, że caddie caddie’go może być mniejszy od torby a i tak wykona swoją robotę po mistrzowsku. Wszystko to wyprodukowane przez koncern Walta Disneya plus piękne zdjęcia z pola golfowego Kanawaki Golf Club w pobliżu Montrealu i muzyka Briana Tylera. Jestem na tak!

4. Bobby Jones – Stroke of Genius (2004)

Produkcję z 2004 r. w reżyserii Rowdego Herringtona można uznać za fabularyzowaną biografię Bobbie’ego Jonesa. W roli głównej znany z „Pasji” James Caviezel. U Mela Gibsona nacierpiał się bardzo, u Herringotna nacierpiał się może mniej, krwi nie było wcale, za to z pewnością kijami narzucał się więcej. Mamy zatem film o genialnym golfiście kochającym rywalizację i piękno sportu, a jednocześnie o wybuchowym człowieku z krwi i kości, który kiepsko znosi swoje gorsze strzały i nietrafione putty. Te ostatnie trafia nawet, jak mniemam, w ramach treningu albo zadanej kary, na statku w czasie rejsu, przewidując wahania tafli wodnej, jak również biorąc poprawki na rytmiczne przechyły kadłuba (szacunek!). Reżyser postawił sobie również za zadanie, aby wyjaśnić, dlaczego facet, który jest u szczytu szczytów swojej kariery (w 1930 r. wygrał wszystkie 4 turnieje uznawane wówczas za Wielki Szlem), który jako amator ogrywa z palcem w nosie wszystkich zawodowców, nagle – w wieku zaledwie 28 lat – rezygnuje z czynnego uczestniczenia w turniejach. Film okazał się finansową klapą: przy 20 mln nakładu zwróciło się zaledwie 3 mln i nie pomógł tu ani Malcolm McDowell (solidne golfowe nazwisko, ale brak relacji rodzinnych z Graemem) ani urocza Claire Forlani, ani muzyka jednego z moich ulubionych kompozytorów filmowych – Jamesa Hornera. Ja sam też nie wiem, czy jestem fanem, czy nie.

5. The Legend of Bagger Vance (2000)

Produkcja z 2000 r. w reżyserii, samego Roberta Redforda. Mieścina na końcu świata o malowniczej nazwie Savannah w dobie Wielkiego Kryzysu, Matt Damon, Will Smith i Charlize Theron. Prześliczna Adele Invergorden ratuje klub i pole golfowe swojego ojca, organizując pojedynek najlepszych golfistów świata, czyli Bobbie’ego Jonesa (Joel Gretsch) i Waltera Hagena (Bruce McGill). Po burzy mózgów lokalnej społeczności na dokładkę do pojedynku dokłada się Rannulpha Junuha (Damon), który był swego czasu największą gwiazdą golfową. Niestety, sam zainteresowany ma inne plany, ponieważ po powrocie z frontów I Wojny Światowej, gdzie oglądał śmierć większości przyjaciół, jest zaledwie cieniem człowieka. Depresja, bardziej niż raczkujący alkoholizm i długa przerwa w grze, nie ułatwia przygotowań do turnieju. Wtedy nagle pojawia się Will Smith bez butów. Kim jest i skąd się wziął i po co tu przybył, nie sposób wyjaśnić, ale na tym cała zabawa polega i nawet nie próbujcie tego rozważać. Fachowa wiedza golfowa zawiera się tutaj przede wszystkim w „mykach” mentalno-psychologicznych, czyli żeby być dobrym golfistą, musisz „widzieć pole”. W sprawach technicznych dowiecie się z filmu, że każdy z nas ma swój własny, jedyny w swoim rodzaju autentyczny swing, którego żaden trener nie może nauczyć oraz że najpewniejsze putty robi się z zamkniętymi oczami. Osobiście jest to moja ulubiona pozycja, ale przyjęcie światowe było dość chłodne. Z budżetu wynoszącego 60 mln $, 30 mln $ zwróciło się w pierwsze 2 miesiące. Urocze, chociaż większości z porad nie rozumiem.

6. Back Nine (2009)

Historia prosta jak drut (nie mylić z „Prostą historią” Davida Lyncha). John Fitzgerald po swoich 40 urodzinach postanawia zacząć trenować golfa, tak by pewnego dnia stać się w pełni profesjonalnym graczem. Na początku to wszystko wygląda odrobinkę jak jakiś kryzys wieku średniego połączonego z fantasmagorią, ale ten facet naprawdę się stara. Zatrudnia trenera od swingu, trenera mentalnego, personalnego instruktora od kondycji fizycznej… i wtedy żarty się kończą, a zaczyna ciężka harówka. Dokument pokazuje, jak mężczyzna z dnia na dzień rozwija swoje umiejętności i chociaż do poziomu zawodowców brakuje mu więcej niż mi do chętnych na kurs zielonej karty, to jednak zejście do handicapu 4budzi mój szczery szacunek. Film opowiada też o prywatnej walce Johna z samym sobą, pokonywaniu barier oraz o trudnych relacjach rodzinnych i istocie przebaczania. Chociaż trochę wstyd przyznać, ale momentami łezka (i to niejedna) kręciła się w oku, a zdjęcia Johna i jego biologicznego ojca grających w między innymi w St. Andrews czy Prestwick były urzekające (i wcale nie byłem zazdrosny). Generalnie w Polsce trudno go znaleźć, bo w USA wyszedł tylko na DVD ale na Canal + znajdziecie go pod tytułem „Magia golfa – Historia Johna Fitzgeralda”. Myślę, że warto, bo spełnianie swoich, choćby najbardziej szalonych i trudnych marzeń wbrew dołującemu otoczeniu, jest oznaką nie szaleństwa, a odwagi. Szansa był marna, ale to jedna z moich ulubionych pozycji na dzisiejszej liście.

7. 7 Days in Utopia (2011)

Lucas Black grą aktorską w zasadzie nigdy nie powalał, chociaż w poślizgi w Tokio wpadał profesjonalne. Tym razem kierowcą jest gorszym, gra za to w profesjonalnego golfa, chociaż w tej dyscyplinie do profesjonalizmu mu jeszcze brakuje. Obrazić się na nadgorliwego ojca caddie’ego i zejść w trakcie gry zawodowcowi nie przystoi. Po takim właśnie blamażu przypadkiem trafia na tydzień (tyle czasu ma upłynąć zanim część do auta znajdzie się u mechanika, co oznacza, że musi to być bardzo rzadka część) do miejscowości Utopia, gdzie trafia na byłego zawodowego golfistę granego przez Roberta Duvalla (nie mylić z ex-numerem 1 na świecie Davidem Dvualem). Tamten uczy go gry, czy raczej prowadzi go za rączki pomagając mu wyjść z mentalnego impasu, prowadząc na lekcje pilotażu, łowienia ryb, malowania pejzaży i innych ciekawych atrakcji. Myślę że tych metod  nie powstydziłby się nawet sam Leadbetter. Jest tu faktycznie sporo golfa: jest turniej Valero Texas Open, jest K.J. Choi (grający groźny numer 1 na świecie), jest Rickie Fowler i Steward Cink (grający samych siebie), ale gorzej z przesłaniem, bo – koniec końców – okazuje się, że to, czy będziesz dobrze grał, czy nie, nie ma zanczenia, bo Jesus Chrystus ma dla ciebie i tak inną, większą rolę do wykonania. Takiej końcówki to nie uraczycie nawet w filmach M. Nighta Shyamalana. Jest to ekranizacja książki „Golf’s Sacred Journey” , która wśród golfistów (zarówno amatorów, jak i zawodowców) cieszy się dobrymi recenzjami. Oficjalnie Aaron Baddeley i Tom Lehman chwalą ją pod niebiosa…! Wielkie rozczarowanie

8. Blades (1989)

„Ostrza” z 1989 roku to prawdziwy rarytas. Dlaczego? Ano dlatego, że jest to prawdopodobnie jedyny golfowy horror w historii, choć nie do końca faktyczny horror, a raczej komedia z elementami horroru o dwa poziomy niższa niż „Martwica mózgu” Petera Jacksona. Nie wadzi nawet fakt, że jest to aktorsko kino klasy w najlepszym razie B, C albo nawet D. Ważny jest jednak nietuzinkowy scenariusz. Członkowie klubu Tall Grass Country Club giną w tajemniczych okolicznościach a właściciel pola, usiłując uniknąć rozgłosu przed dużym turniejem, zleca prywatne śledztwo, chcąc rozwiązania sprawy po cichu. Mało intrygujące? A jak dodam, że za zagadkowe zgony jest odpowiedzialna kosiarka opanowana przez złego ducha? Aż się chce iść pod podwójne nachosy i dużą colę. Co ciekawe, film bywał interpretowany jako parodia „Szczęk”, choć – powiedzmy sobie szczerze – na parodię to dzieło jest ciut za poważne. Całe zamieszanie powstało za sprawą Thomasa R. Rondinelli, który specjalizował się w niskobudżetowych filmach, które miały teoretycznie straszyć. Dla każdego szanującego się golfisty pozycja OBOWIĄZKOWA. Niestety, porad technicznych i mentalnych tu raczej nie uświadczycie, ale nie można mieć wszystkiego. Można się za to dowiedzieć, że niektóre przeszkody na polu potrafią być dosłownie zabójcze. Trzeba zobaczyć.

9 . Golf (1922)

Pod tym wiele (albo niewiele, jak kto woli) mówiącym tytułem kryje się szalona komedia czy raczej zwariowany musical z… 1922 roku. Tak, tak: widzicie dobrze – ta pozycja ma bagatela… 92 lata. Film trwa jedynie 25 minut, ale za to na długo pozostanie w Waszej pamięci. Produkcja Bena Modela jest, rzecz jasna, zarówno czarno-biała, jak również niema, ale mimo tych mankamentów, ogląda się ją świetnie i ja osobiście poplułem się ze śmiechu kilkukrotnie w trakcie projekcji. Znajdziecie tu brawurowe popisy i ekwilibrystykę Larre’ego Semona, który wyreżyserował 129 niemych produkcji i w prawie takiej samej liczbie osobiście zagrał oraz Oliviera Hardyego, czyli tego grubszego z „Flipa i Flapa”. Najkrócej rzecz ujmując, ciężkie jest życie golfisty, a jeszcze cięższe jest życie jego sąsiadów. Z porad technicznych dowiecie się natomiast, że doskonale ćwiczy się pełen zamach woodem z pianina, natomiast technikę chippowania najlepiej opanuje się, celując do miski (Rory McIlroy 70 lat później celował do pralki, więc wcale nie ma takiej dużej różnicy). I pamiętajcie, jeśli skaczecie z pierwszego piętra na wóz z sianem, to sprawdźcie wcześniej, czy on nadal tam stoi. Pozycja obowiązkowa.

10. „Seve”

Na koniec wspomnę o jeszcze jednej produkcji, na którą golfiści czekali od wielu miesięcy. Ci z Wielkiej Brytanii, gdzie pod koniec czerwcu odbyła się premiera filmu, już się doczekami. Mowa o pozycji „Seve” inspirowanej życiem legendarnego hiszpańskiego golfisty Seve’a Ballesteros. Film wyreżyserował Anglik John-Paul Davidson, a w rolę Seve’a wcielił się hiszpański aktor José Luis Gutiérrez. Jak na razie film nie jest niestety dostępny w Polsce, zatem musicie uzbroić się w cierpliwość. A potem kto wie, może pozycja ta zajmie zaszczytne pierwsze miejsce w naszym rankingu? Czas pokaże.

Brak komentarzy (0)

Napisz komentarz

© 2023 Magazyn golfowy GOLF&ROLL, wydawca: G24 Group Sp. z o.o