Now Reading
Człowiek o dwóch rękawiczkach

Człowiek o dwóch rękawiczkach

Zdecydowanie nie jest największym przystojniakiem w PGA Tour. Nie ma też najpiękniejszego swingu, ani nie wygrał tam żadnego turnieju. Nie nosi, jak Pan Bóg przykazał jednej rękawiczki, bo lubi zakładać dwie, w dodatku obie czarne, najlepiej te deszczowe. Nie rozwijał swojego talentu, w którejś z zacnych drużyn uniwersyteckich, ponieważ w tym czasie montował w fabryce podgrzewacze do wody. Nie trafił czterometrowego putta na 58 podczas towarzyskiej rundy z kolegami z Nationwide Tour. Nie zwracając uwagi na kosmiczny wynik, nie mógł przeboleć tylko … zmarnowanego birdie! Nie jest idolem mojego ulubionego ucznia, który twierdzi , że ten facet jest jakimś demonem, emanującym złą energią i jeżeli o nim napiszę, na pewno tego nie przeczyta. Pewnie jeszcze go nie znacie. Może warto to zmienić…

Naturszczyk
Tommy Gainey urodził się 13 sierpnia 1975 roku w Darlington, w Karolinie Południowej i jest przykładem totalnego samouka, podążającego od dziewiątego roku życia własną, jakże nietypową, drogą golfową.

Już sam sposób trzymania przez niego kija, z lewym kciukiem fikuśnie owiniętym wokół uchwytu i ekstremalnie mocną pozycją lewej ręki, jest, delikatnie mówiąc, dość niezwykły. Jego niezwykły, szarpany swing wygląda jak: „próba unicestwienia węża za pomocą szlaucha ogrodowego”. Tak przynajmniej opisał to Brandel Chamblee – były zawodowiec i komentator telewizyjny, podczas jednej z transmisji. Sam Tommy tak to wyjaśnia: „ Nie przejmuję się co inni mówią na temat mojego zamachu. Wiem, że jest nieortodoksyjny. Wiem, że jest brzydki. Ale w moim przypadku działa i dobrze się sprawdza. Zawsze mi powtarzano – jeśli coś nie jest zepsute, nie naprawiaj tego”.

Ów swing jest wynikiem swobodnej wariacji na temat uderzenia baseballowego, dobrze zapowiadającego się małego baseballisty, zaadaptowanego w prosty sposób na warunki golfowe. „Jako dziecko najpierw myślałem tylko o grze w baseball. Później mój tata zaraził mnie grą w golfa. Powoli zacząłem lubić golfa bardziej i bardziej. Wreszcie całkowicie mnie pochłonął. Miałem coraz lepsze rezultaty i pomyślałem, że sprawdzę, gdzie mnie to zaprowadzi”.

Współautorem tego cieszącego oko majstersztyka, przy którym zamach Jima Furyka można spokojnie uznać za dość pospolity, a nawet podręcznikowy, jest brat – Allen, jego jedyny trener i mentor. „Nie pracuję z żadnym trenerem. Na temat swingu rozmawiam tylko z bratem. Jeśli w trakcie turnieju zaczynam rozsiewać piłki po całej planecie, konsultuję się z nim, kiedy wrócę do domu. Jeśli gram w prawo lub lewo, on może powiedzieć mi, co robię źle. Jeśli szwankuje chipping lub putting on również mi pomoże”.

Oprócz nietypowego swingu pozostałością pierwszej sportowej pasji jest używanie przez Tommy’ego dwóch rękawiczek: „ Kiedy grałem w baseball, jako pałkarz używałem dwóch rękawiczek i potem po prostu przeniosłem to do golfa”. Przywiązanie do rękawiczek musi być naprawdę duże, ponieważ Tommy nigdy, nawet na greenie, ich nie ściąga. Jak łatwo się domyślić rękawiczki stały się jego znakiem rozpoznawczym i źródłem intrygującego pseudonimu artystycznego: „Two Gloves”. Szczególnej pikanterii dodaje fakt, że jego tata, zresztą również Tommy, miał podobne upodobania. Jak widać syn najwyraźniej poszedł w jego ślady.

Między taśmą , a fairwayem
Podobnie jak styl gry, jego kariera golfowa w niczym nie przypomina kariery żadnego kolegi z PGA Tour. Mimo, że w szkole średniej był graczem numer jeden drużyny golfowej Bishops High oraz świetnym baseballistą, żaden uniwersytet nie zaoferował mu stypendium. Po szkole średniej, w 1993 roku, rozpoczął więc naukę w Central Carolina Technical College w Sumter, gdzie przez półtorej roku szkolił się w naprawie i serwisie urządzeń przemysłowych. Zaraz po jego ukończeniu rozpoczął pracę w A.O Smith Corporation, w swoim rodzinnym Bishopville. Przez sześć dni w tygodniu, dziewięć godzin dziennie, za 8.25 dolara za godzinę owijał tam izolacją termiczną podgrzewacze do wody, które spływały do niego niekończącym się potokiem taśmy produkcyjnej. „ Z dobrego golfisty, przeistoczyłem się w pracującego, weekendowego golfistę” .
Nawet grając tylko w weekendy Tommy prezentował umiejętności, które wprawiały w osłupienie wszystkich, którzy mieli okazję oglądać go na polu. Jednym z nich był jego kolega Cliff Wilson, który w 1997 roku przybiegł zdyszany z wiadomością, że do Columbii zawita turniej Teardrop Tour – jednego z wielu małych cyklów zawodowych. Chciał on, żeby Tommy w nim zagrał, oferując jednocześnie opłacenie większości z 750 $ wpisowego. Jak to w takich historiach bywa Gainey oczywiście wygrał w pierwszym zawodowym turnieju, w którym wystąpił i zgarnął astronomiczne, jak na jego ówczesne możliwości finansowe, 15 000$. Jak przyznał Tommy: „Takie coś potrafi otworzyć oczy.” Mimo nalegań niespodziewanego zwycięzcy, Cliff nie chciał nic z tej wygranej. Nawet zwrotu opłaty wpisowej. Powiedział tylko: „Chciałem ci tylko pomóc, ponieważ jesteś wyjątkowym graczem”. „ Myślę, że coś we mnie dostrzegł, podobnie jak inni moi przyjaciele”.

Nie była to jedyna pomoc, jaką uzyskał Tommy i nie był to ostatni z miniturniejów, w którym wystąpił. W 2002 roku, tym razem już grupa przyjaciół, uzbierała wystarczającą ilość pieniędzy, żeby opłacić jego występ w turnieju cyklu Gateway Tour w Myrtle Beach. Przegrał wówczas tytuł na pierwszym dołku dogrywki. Jak sam wspomina: „Zrozumiałem wtedy, że mogę grać z tymi facetami”.
W sumie, od przejścia na zawodowstwo w 1997 roku, występując przez kilka lat w mniejszych cyklach , głównie na południu kraju, w latach 2004-2007 wygrał cztery turnieje na Tarheel Tour i jeden w Hooters Tour. Poza tym występował też na Gateway Tour.

Hazardzista
I tak, mieszkając wciąż z rodzicami, z pomocą przyjaciół, swojego największego fana, jakim był jego tata oraz pierwszego poważnego sponsora, wspierającego go zresztą do dnia dzisiejszego – A.O Smith Corporation – błąkał się od małego do jeszcze mniejszego turnieju, od podgrzewacza do taśmy izolacyjnej. Dzięki niezwykłemu talentowi i ogromnej pracowitości łączył pracę zawodową z ukochaną grą.
W 2003 roku zaczął pracować jako opiekun flotylli wózków golfowych na polu Dunes West Golf Club co zdecydowanie ułatwiło mu łączenie swojej pasji z koniecznością zarabiania na nią. W zasadzie w tym nowym miejscu te dwa zadania wyraźnie zapętlały się ze sobą… Tommy grał na kasę. Grubą kasę! Patrząc na jego swing, dwie rękawiczki, na pierwszy rzut oka nie wzbudzał jakiegoś przesadnego respektu u przypadkowych rywali. Dość łatwo zatem przychodziło mu przyjmowanie całkiem sporych zakładów wśród graczy, którzy jeszcze go nie znali, a wkrótce boleśnie przekonywali się, jak bardzo pozory potrafią mylić. W naprawdę poważnych meczach Gainey oraz jego rywale wspomagani byli przez szczególnego gatunku sponsorów, wykładających nierzadko astronomiczne pieniądze na ich mecze. Do dzisiaj Gainey opowiada o tym raczej niechętnie: „Nie chcę podawać żadnych kwot, ani nazwisk”. Po chwili jednak nie wytrzymuje: „Czasami zakłady dochodziły nawet do dziesięciu kawałków za dołek. Sponsorzy dawali nam procent od wygranej. Nie powiem już nic więcej.” Wkrótce o Tommym miało zrobić się bardzo głośno, a hazard w wersji „z zaskoczenia” przestał być aktualny.

Big Break
W 2005 i 2007 roku Tommy Gainey wziął udział w czwartej i siódmej edycji „The Big Break” – niezwykle popularnego golfowego reality show, wyprodukowanego dla telewizji Golf Channel, w którym uczestnicy rywalizują ze sobą, biorąc udział w najróżniejszych zadaniach golfowych. W swoim drugim występie, rozgrywanym na słynnym Old Course, Tommy okazał się najlepszy w całej stawce, pokonując w finałowym, 9-dołkowym meczu Ashleya Gomesa 3&2. Oprócz nagrody pieniężnej i masy innych bonusów wygrał też zaproszenie do turnieju Nationwide Tour – Cox Classic, w którym w 2007 roku zajął solidną, ósmą pozycję. Jak łatwo się domyślić, okazał się też najlepszym, a już na pewno najpopularniejszym uczestnikiem tego show w historii i jedynym, który awansował do Nationwide i PGA Tour .

To tu, to tam
Po Big Break, zwłaszcza siódmej edycji, nic już nie było takie samo. Tommy stał się rozpoznawalny i zaczął grać w coraz poważniejszych turniejach. W latach 2007-2010 nieustannie migrował pomiędzy Nationwide Tour i PGA Tour, którego po raz pierwszy stał się pełnoprawnym członkiem w 2008 roku, po awansie z Tour School, którą ukończył na dziewiątej pozycji. Grając słabo przez cały sezon, przebudził się nagle w ostatnim turnieju sezonu – Children’s Miracle Network Classic. Zajmując tam drugie miejsce, jedno uderzenie za Davisem Love III, awansował z 228. miejsca w rankingu do pierwszej 150-tki, dającej prawo do gry w następnym sezonie. W 2009 roku dzielił czas pomiędzy pierwszą i drugą ligą, przechodząc przez cut w ośmiu z piętnastu startów w PGA Tour i jedenastu z trzynastu w Nationwide Tour. Rok później, grając wyłącznie w Nationwide Tour wygrał tam swój pierwszy turniej w Melwood Prince George’s County Open. Cztery turnieje później wywalczył swój drugi tytuł Nationwide Tour – Chiquita Classic. Kończąc rok 2010 na czwartej pozycji w rankingu, zapewnił sobie tryumfalny powrót do PGA Tour rok później.

Przełomowy sezon
Rok 2011 nie zaczął się dla niego zbyt pomyślnie. Odpadnięcie na półmetku trzech pierwszych turniejów z rzędu nie wróżyło najlepiej. W czwartym starcie, podczas Waste Management Phoenix Open, Tommy był autorem wyjątkowo spektakularnej katastrofy, która przynajmniej potroiła ilość jego zagorzałych fanów. Podczas rundy finałowej, stojąc na siedemnastym tee, krótkiego, kuszącego atakiem na green par 4, tracąc jeden strzał do prowadzącego Marka Wilsona, Gainey postanowił pójść na całość. Bez mrugnięcia powieki wyciągnął driver, a że jest jednym z najdalej uderzający osiłków w lidze, postanowił zaryzykować niebezpieczny strzał wprost na chroniony wodą green. Niestety drive daleki był od ideału. Piłka odbiła się od palika i wylądowała w wodzie. Potem było tylko gorzej. Chippując zagrał koszmarnego duffa, a piłka wtoczyła się z powrotem do wody, grzebiąc jego szanse na pierwszą wygraną w PGA Tour. Katastrofalny „tripel” na tym dołku zepchnął go aż na ósmą pozycję! Oczywiście swoją decyzję użycia drivera uznał jako oczywistą: „Jestem jedno uderzenie do tyłu i próbuję wygrać turniej. To wszystko, o czym wtedy myślałem.” Ostatecznie w całym sezonie, grając w 34 turniejach zarobił ponad dwa miliony dolarów aż czterokrotnie plasując się na trzecim miejscu, a siedmiokrotnie w czołowej dziesiątce. Zajmując 62. miejsce w rankingu, z kilometrowym zapasem zapewnił sobie też pełne prawo do gry w 2012 roku.

Niestety w tym roku nie wiedzie mu się najlepiej. Jak na razie na sześć turniejów, w zaledwie dwóch dotrwał do weekendu. Miejmy nadzieję , że to wkrótce się zmieni. Tommy musi tylko jak najszybciej poważnie porozmawiać z bratem i naprawić to i owo. Wówczas dwie czarne rękawiczki znów przykują naszą uwagę .

„Golf&Roll” nr 1 (8)/2012

fot. Sport/Getty Images/Flash Press Media

Brak komentarzy (0)

Napisz komentarz

© 2023 Magazyn golfowy GOLF&ROLL, wydawca: G24 Group Sp. z o.o