Now Reading
Plan B Waldemara Bacławskiego

Plan B Waldemara Bacławskiego

Najpierw w 2010 roku kupił chylące się ku upadkowi pole golfowe, a dopiero potem pierwszy raz wziął kij do ręki. Wierzył, że w ciągu kilku lat da się w Polsce wypromować golfa i sprawić, żeby na 18-dołkowe pole w podolsztyńskich Naterkach przyjeżdżało tyle ludzi, by obiekt był rentowny. Dziś działające przy polu stowarzyszenie Mazury Golf & Country Club to najliczniejszy klub golfowy w Polsce. Ale to za mało, by Waldemar Bacławski mógł odetchnąć z ulgą. Poddać się, czy pchać dalej ciężki wózek wypchany więcej niż 14 kijami? O tym opowiada nam właściciel słynnego mazurskiego obiektu.

 

Gdyby mógł Pan cofnąć czas do roku 2010, kupiłby Pan pole w Naterkach i jeszcze raz podjął się popularyzacji golfa w Polsce?

Wie Pani, ile razy słyszałem to pytanie? Może tak, a może nie. Czasu nie da się cofnąć, więc nie ma co się nad tym zastanawiać. Przyszłość jest ważniejsza niż przeszłość. Oczywiście, że miałem wiele chwil zwątpienia, stresu, czasami wręcz wściekłości. Ale golf daje też wiele radości. Powiedziałem lata temu A, to powiem i B, a jako przedsiębiorca muszę mieć plan C.

W 2011 roku w wywiadzie dla Polskiego Związku Golfa powiedział mi Pan, że trzeba „otworzyć się na ludzi”. I tak zrobiliście. Dzięki akademii seniora od trzech lat nowych członków liczycie w setkach. Pokazaliście, że można zrobić przełom w polskim golfie. Ludzie pchają się na ten bezpłatny kurs drzwiami i oknami.

Pamiętam, że przekaz z tamtego naszego spotkania był jednoznaczny – musimy zrobić wszystko, by ludzie przyszli i poznali ten sport, niezależnie od ich statusu majątkowego, od pozycji społecznej i od tego, czy uprawiali coś wcześniej, czy nie. W roku 2010 jako człowiekowi niezwiązanemu z golfem, ale obserwującemu popularność tego sportu na świecie, trudno było zrozumieć, dlaczego u nas nie może się to stać tak masowe. Więc wraz z naszym zespołem przez lata dawaliśmy z siebie wszystko, ale… nic nie przynosiło efektu. Były niezliczone kliniki golfowe, były otwarte dni, wywiady w Radiu Olszyn… A nowych graczy… kilku. Chciałem się poddać, jednak wygrała konsekwencja. W końcu trzy lata temu, wraz z zarządem stowarzyszenia, z którym mamy bardzo dobre relacje od początku, uznaliśmy, że trzeba zmienić formę zachęcania ludzi do golfa. Dzięki akademii koordynowanej przez państwa Marię i Kazimierza Mitukiewiczów i zaangażowaniu naszych członków na zasadzie wolontariatu udało się wdrożyć taką formułę, która ściągnęła setki chętnych, a przez nasz bezpłatny kurs przewinęło się ponad 600 osób.

Pan nie tylko udostępnił obiekt, umożliwił bezpłatne korzystanie z obiektu, z sali konferencyjnej, ale sam zakasał rękawy i przez te kilka weekendów stał na drivingu i szkolił kursantów…

Bo trzeba świecić przykładem. Jeśli oczekuje się od klubowiczów zaangażowania w rozwój golfa, to samemu też trzeba nad tym pracować. Inna sprawa, że ja po prostu czułem radość z pokazywania golfa nowym osobom.

Czy sukces akademii pozwolił Panu odetchnąć?

My się teraz oczywiście szczycimy, że jesteśmy największym klubem golfowym w Polsce. Mamy ponad 400 członków zarejestrowanych w PZG, co na tym trudnym rynku budzi respekt. Ale roczne prawo do gry na polu kupuje zazwyczaj połowa z liczby zarejestrowanych w PZG. To za mało, by utrzymać pole. Mam jednak świadomość, że druga część tej grupy… wróci. To są ludzie, którym golf się spodobał, ale nie mają na niego teraz czasu. Odchowają dzieci, przejdą na emeryturę i wrócą. Bo wolno, ale poruszamy się jednak w stronę punktu, w którym do pola nie będziemy musieli rokrocznie dokładać.

Może jeszcze kilka lat temu podszedłby Pan do pola czysto biznesowo, czyli… je zamknął. A że golf stał się pasją, to ma Pan wciąż siłę, by pchać ten wózek?

Oczywiście. Pojawiają się takie momenty, w których się zastanawiam, po co mi to było. Po co, będąc czynnym przedsiębiorcą prowadzącym firmę Inter Parts na trudnym rynku części samochodowych, dokładać sobie nierentowne pole golfowe. Mógłbym je zamknąć i jeździć na grę do innych, mieć kontakt z golfem tylko dla przyjemności. Ale słowo się rzekło i należy konsekwentnie realizować wytyczony plan.

A czy starzy członkowie nie mówią, że teraz zrobiło się u was zbyt tłumnie?

Zdarza się. Szczególnie ta część klubowiczów, która zaczynała grać na długo przed nami. Dla nich przestawienie się, że teraz trzeba zarezerwować tee time na weekend, jest pewnego rodzaju nowością. Ale tak jest na całym świecie i trzeba się do tego przyzwyczaić. My jasno komunikujemy, że możemy iść elitarną drogą – wtedy klub będzie zamknięty, ale oznacza to, że aby pokryć koszty, będziemy musieli opłaty podwoić lub potroić. Albo możemy iść obraną przez nas formułą – robimy wszystko, żeby było więcej ludzi, i wtedy jesteśmy w stanie zachować dotychczasowe taryfy. Mimo wzrostu wynagrodzeń nasze roczne członkostwo przez ostatnich 10 lat wzrosło raptem o 300 zł. Zakomunikowałem stowarzyszeniu, że jeśli coś robimy wspólnie i będzie nam to wychodzić, to obiecuję zachować rozsądek, czyli nie wydarzy się sytuacja, że nagle z 3 tysięcy za roczne green fee zrobi się 10 tysięcy. Wydaje mi się, że dotrzymuję słowa. Mamy w klubie świetną atmosferę, bardzo koleżeńską, wszyscy jesteśmy per ty i dużo ze sobą rozmawiamy.

A gdyby inne kluby chciały iść śladem Mazur i zorganizować u siebie taką akademię?

Właściciele innych pól pewnie chętnie by takie projekty u siebie wdrożyli. Jednak nie wystarczą chęci. Muszą mieć jeszcze osoby tak aktywne i zaangażowane jak Kazimierz, którzy będą obdzwaniali setki ludzi, zachęcali ich, szukali sponsorów. Chodzi o to, żeby ci nowi ludzie dobrze się czuli, dobrze się bawili. Ludzie, którzy nie grają, potrafią do nas przyjechać choćby na kawę lub piwo, byle tylko posiedzieć na tarasie, bo po prostu im się tutaj podoba. Nie boją się już pola i środowiska golfowego. To jest bardzo ważne, dlatego mówię, że to, co mamy dzisiaj, to połowa sukcesu, a druga przyjdzie z czasem. Ci, którzy znajdą czas, wrócą, bo wiedzą, że ten obiekt jest dla nich otwarty, że tutaj można w każdym momencie przyjechać, że są tu ludzie, których znają i nikt nikogo stąd nie wyprosi.

Jakie są inne planowane kierunki rozwoju?

Kilka lat temu postawiliśmy na seniorów, nie zapominając o juniorach. Rośnie więc w siłę nasza sekcja, licząca teraz około 30 dzieciaków, i chcemy, by było ich wciąż więcej. Ściągamy na pole ludzi z całego Olsztyna, ale będziemy musieli też zapoznać naszych sąsiadów z obiektem. Przez ostatnie lata bardzo zmieniła się okolica – infrastruktura drogowa została znacząco poprawiona, również przy naszym udziale finansowym, więc wreszcie mamy odpowiedni dojazd na pole. Lepsza infrastruktura okolicy i piękno tego miejsca sprawiły, że dookoła powstało wiele nowych osiedli. Jeszcze nie ma to wpływu na funkcjonowanie pola, bo choć nowi ludzie wiedzą, że tu znajduje się pole, nie zrobiliśmy żadnej akcji, aby ich na golfa zaprosić. A oni mają do nas spacerem jedynie 3–4 minuty! To jest potencjał, tak samo jak tematem są jeszcze apartamenty na polu czy wykorzystanie sali konferencyjnej. W tym roku zrobimy na pewno małe SPA dla gości hotelowych, bo w domku klubowym mamy już 20 pokoi i 3 apartamenty, a w apartamentowcach na wzgórzu kolejne 22, co daje łącznie 100 łóżek. I dla tych gości stworzymy wkrótce małą siłownię, zaplecze fitness. Zrezygnowaliśmy ze sprzedaży mieszkań na własność, bo jednak konieczność utworzenia wspólnoty mieszkaniowej i oddania mieszkań znajdujących się na środku pola golfowego osobom niezwiązanych z tym sportem może okazać się niekorzystna.

Jak zmieniło się Pana spojrzenie na polski golf w ciągu ostatnich 10 lat?

Moje założenia były trochę naiwne. Myślałem, że w ciągu 5–6 lat uda nam się zrobić z pola biznes. Okazało się, że to chyba jednak niemożliwe. Za to znajomość golfa pozwoliła lepiej zarządzać utrzymaniem pola. Przez pierwsze 3–4 lata słuchałem sygnałów z różnych stron i nie do końca wiedziałem, co należy robić. Aż zacząłem rozumieć, że na przykład w kontekście akademii dla młodych golfistów trudność pola ma olbrzymie znaczenie. Dlatego zaczęliśmy pracować nad ułatwieniem gry, czyli wycinać wysokie trawy i rough, w newralgicznych miejscach usuwać trochę drzewek, żeby pole było przyjaźniejsze. Shapingu oczywiście nie zmienimy, bo jest ciekawy i wymagający, ale możemy sprawić, że jakość fairwayów i greenów da większą przyjemność z gry. Pamiętam, jak w roku 2010 po raz pierwszy wszedłem do systemu Eagle, w którym było zarejestrowanych około 3300 tysięcy ludzi. Dziś mamy 5700. Szczerze powiedziawszy, w ciągu 9 lat taki przyrost nie jest, niestety, tym, czego byśmy oczekiwali. Sprawdzając, jak to wygląda lokalnie na innych fantastycznych obiektach w Polsce, to powiem szczerze, że w wielu klubach te wyniki zostały na tym samym poziomie, a u niektórych jest jeszcze gorzej niż było. Brakuje pospolitego ruszenia. Są przecież lokalizacje, które mają dużo większy potencjał golfowy niż Olsztyn. Muszą jednak zaistnieć tam czynniki, które zaistniały u nas, czyli dobra relacja ze stowarzyszeniem, i muszą być ludzie, którzy chcą działać – wolontariusze i wspierający właściciele. To wszystko pozwala mieć nadzieję.

Rozmawiała Anna Kalinowska, fot. Filip Klimaszewski
„Golf&Roll” nr 3-2019

 

Brak komentarzy (0)

Napisz komentarz

© 2023 Magazyn golfowy GOLF&ROLL, wydawca: G24 Group Sp. z o.o